Reviews of "Nostradamus"

NIKOLO KOTZEV’S NOSTRADAMUS
(Steamhammer/SPV)


Niezmiernie rzadko ktos porywa sie na stworzenie rock opery, tym bardziej ze sa to z gruntu dosyc nie komercyjne produkty, wymagajace na dodatek ogromnego nakladu sil i srodków. Ciezko tez jest sciagnac do teamu jakies nazwiska, które przyciagaly by sluchaczy/ widzów, podnoszac równoczesnie range calej sprawy. Sztuka ta udala sie bulgarskiemu kompozytorowi, Nikolo Kotzev'owi, który podjal sie próby stworzenia muzycznej wizualizacji opowiesci o najbardziej "medialnym" ostatnimi czasy prorokiem, tajemniczym Michele De Nostradame, znanym bardziej jako Nostradamus. Do wspólpracy zaprosil takie nazwiska jak miedzy innymi Joe Lynn Turner, Gleh Hughes, czy kojarzona z innym nieco swiatkiem muzycznym Alannah Myles. Calosci dopelnia jeszcze kilka ciekawych nazwisk, profesjonalny chór, orkiestra w liczbie kilkudziesieciu czlonków i wreszcie zespól Nikolo, który nadaje tej sztuce smaczków muzyki hard rockowej. Produkcja miesci sie na dwóch albumach, podzielone na trzy akty. To oczywiscie nie to samo wrazenie, jakie sprawiaja zespoly nagrywajace z klasycznymi kwartetami, kwintetami, z piecioosobowym chórem. W porównaniu z takimi produkcjami "Nostradamus" to muzyczna uczta, z wielowarstwowymi watkami i barwnymi postaciami udzielajacych sie tu wokalistów. Jestem pelen podziwu dla autora tego "zamieszania", bowiem z duzym wdziekiem stworzyl on iscie klasyczna rockowa opere. Jej glówna postacia jest Joe Lynn Turner, odpowiadajacy za glos wizjonera, a takze Glen Hughes, bedacy tu królem Francji, Henrykiem II, oraz wciaz pelna wdzieku Alannah w roli Anne Gemelle, zony Nostradamusa. Niezwykle barwnie opowiedziana jest tutaj cala historia zycia, smierci i proroctw Nostradamusa, który stal sie niejako symbolem wielkiego mysliciela, który wygral swa walke ze zbrodniczym rezimem kosciola, jego zadufaniem i ciemnota (plaga trwajaca wszak do dzis). Wszystko jest pieknie... Mam jednak watpliwosci do teatralnosci tego spektaklu, jego atmosfery. Wydaje mi sie, ze ta niezwykle barwna historie mozna bylo opowiedziec nieco bardziej teatralnie, w nieco innych kolorach i nasyceniu. Niestety, glosy hard rockowych gigantów brzmia tutaj watpliwie, oczywiscie nie chodzi tu o niepodwazalna wszak ich jakosc. Mam bardziej na mysli fakt, ze niezbyt pasuja do tego konceptu. O wiele chetniej slyszalbym tu Zak'ka Stevensa, John'a Olive, Jamesa LaBrie, czy nawet Kinga Diamonda. Wydaje mi sie ze w ich artykulacji jest o wiele wiecej "tego czegos", co sprawia, ze opowiadane przez nich historie sa bogatsze w dramaturgiczny rys, bardziej nasycone, pelniejsze...Zreszta samo tlo muzycznej ilustracji jest czasem zbyt rockowe, pachnac bardziej swietoscia lat 70 - tych, niz majestatem wieków srednich. Wspaniala rzecz, jednak zabraklo tu nieco atmosfery, a przynajmniej mogla by byc lepsza...

Faeton Webzine (http://www.faeton.sotiko.pl/)